Będziemy w tym wpisie prezentować fragmenty z dziennika lokalnego przedsiębiorcy, prowadzącego firmę w czasach epidemii. Zapraszamy do lektury. Wpisy są autentyczne. Jest więc to niejako dokument czasu, w jakim przyszło nam żyć

7 czerwca 2020

O 5:30 obudził mnie głośny śmiech dochodzący z podwórka sąsiadów mieszkających od strony naszej sypialni.  Lekko byłem zaniepokojony, więc postanowiłem sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Wyszedłem na ulicę i dojrzałem pod zadaszeniem na sąsiedzkim podwórku dzieci biwakują  na trampolinie. Miały rozłożoną pościel i śpiwory . Widocznie tak ich wciągnęła rozmowa, że nie spostrzegły się kiedy minęła noc. Na śniadanie przygotowałem tym razem kiełbaskę z cebulką. Pyszne, przysmażona cebulka a na niej polska kiełbasa góralska – mniam,mniam. Wrzucilem mięso kupione w sobotę do garnka, zerwałem włoszczyznę z ogródka  i  wstawiłem rosół . Pogoda tego dnia była niestabilna. Burza chodziła dookoła. Po południu pojechaliśmy do brata mojej żony na skromne urodziny mojej chrześnicy. Kilka dni temu skończyła osiemnaście lat, ale niestety  rodzice zważywszy na fakt  pandemii, osiemnastkę przełożyli na przyszły rok, organizując mikro przyjęcie urodzinowe ,zapraszając osobno poszczególnych członków rodziny ,tak aby nie było jednorazowo więcej niż dziesięć osób. O dwudziestej w Kamienicy Polskiej zerwał się silny wiatr i na telefonie wyświetlił się alert pogodowy. Po chwili otrzymaliśmy zdjęcia z Poraja gdzie spadł potężny grad wielkości kurzych jaj. Natychmiast zdecydowaliśmy się wracać do domu. Jadąc z powrotem gdzieś na wysokości Jastrzębia dorwał nas silny wiatr i z nieba lał deszcz jakby oberwała się chmura. Rondo w Poraju tonęło a ulicą płynęła rzeka. Ze studzienek tryskały gejzery, pioruny rozświetlały pokryte czarną chmurą niebo. Dawno nie pamiętam takiej nawałnicy, wiatru, gradu na przemian z deszczem i tak potężnych wyładowań atmosferycznych. Błyskawice świeciły na niebie, jak sztuczne ognie w Zakopanem,  w trakcie nocy sylwestrowej. Po prostu istny Armagedon.Podjeżdżając do domu zauważyliśmy, że na całej ulicy nie ma prądu. Wyszedłem z auta i od razu wpadłem do głębokiej po kostki kałuży. Obok widać było lód leżący w klombach i pomiędzy kamieniami. Poszliśmy z Maciejem ratować warzywa, ale nie było już co ratować. Grad zmiażdżył rzodkiewki i zniszczył cały ogródek, od porzeczek począwszy, na pomidorach skończywszy. Szkoda – tyle pracy. Moni kwiatuszki  także doszczętnie zniszczone. Przetrwała tylko jedna róża, która schowała się pod sosenką. No cóż, jak jest dobrze i tylko dobrze to jest niedobrze… . W środę lub najbliższą sobotę pojedziemy na rynek do Żarek, kupimy parę nowych sadzonek do ogródka. Może jeszcze zaowocują w tym roku i dadzą plony.

CZYTAJ CAŁOŚĆ Z dziennika przedsiębiorcy…